Okrucieństwo w rodzinie.
Świadectwo ofiary, której nikt nie chce wysłuchać.
No nie jest to literatura rozrywkowa. Vigdis Hjorth przedstawia gorzki i pełen bólu obraz trudnych rodzinnych relacji. Rysuje go z perspektywy głównej bohaterki, która od dzieciństwa dźwiga bagaż negatywnych doświadczeń, latami tłumi w sobie gniew i poczucie krzywdy ze strony bliskich.
Lektura nie należy do łatwych. Do podania dramatycznych treści norweska autorka użyła niełatwej w odbiorze formy — natłok myśli, chaotyczne skojarzenia, dygresje zapisuje w formie wielokrotnych powtórzeń, pytań, rwanych zdań. Dostajemy swoisty strumień świadomości, plastyczny i coraz bardziej dramatyczny.
Zaczyna się spokojnie, może się nawet wydawać, że tytułowy spadek jest jedynie pretekstem do zadumy nad przemijaniem i bodźcem do życiowych rozliczeń, jednak kiedy zaczynamy rozpoznawać stan duchowy bohaterki, rozumieć, że ciężar emocjonalny, który niesie pięćdziesięciokilkuletnia Bergljot, jest zakorzeniony w dzieciństwie — powieść traci aspekt filozoficzno-psychologicznej refleksji na rzecz tonu mocno oskarżycielskiego. Studium moralnych dylematów, któremu wydawała się poddawać bohaterka, zmienia się teraz w opowieść o konkretnej traumie i realnym, destrukcyjnym wpływie na całe życie. I nie chodzi o to, że wydarzenia z dzieciństwa kładą się jakimś cieniem na późniejsze lata — ta trauma wcale nie jest zaleczona, wciąż wypełnia obezwładniającym i paranoidalnym strachem, czasem wybucha krzykiem ofiary, której nikt nie wierzy.
Bergljot w poczuciu bezsilności odcina się od rodziny, a jednocześnie przez całe życie doszukuje się oznak jakiegoś zrozumienia ze strony bliskich, czy też wytłumaczenia pobudek ich bezwzględności. A przede wszystkim Bergljot oczekuje wysłuchania jej jako ofiary oraz uznania jej za ofiarę. Tylko taka droga jest dla niej nadzieją sprawiedliwego rozliczenia, może pojednania.
W powieści nie mierzymy się tylko ze sferą odczuć siostry. Tytułowy spadek, przedmiot starań starszego brata, jawi się jako symbol jego dobrych relacji z rodzicami, relacji utraconych. Jakby mężczyzna ostatnimi siłami i przy ostatniej okazji podejmował próbę zrozumienia i wybaczenia, życiowego katharsis, z którym chce zdążyć przed śmiercią rodziców. W próbach odzyskania jego części spadku kryje się nadzieja, że w decyzji ojca odnajdzie ostateczny gest pojednania, akceptacji, o jaką zabiegał całe życie i bezwarunkowej miłości rodzica, której nigdy nie doświadczył.
Symbolika spadku rozszerzona jest też do kontekstu całej duchowej i emocjonalnej schedy wywierającej wpływ na teraźniejszość. Desperackie próby rozliczenia się z matką pokazują, że to ona jest postacią najbardziej oskarżaną, to jej postawa była w odczuciu Bergljot najbardziej destrukcyjną siłą w rodzinnych relacjach. Bo matka była ofiarą, doświadczyła zła i przekazała to zło swoim dzieciom. Determinacja, z jaką córka doszukuje się u niej pozytywnych motywacji, matczynej ochrony i opieki, przegrywa z faktami.
Matka okazuje się głównym budowniczym rodzinnej tajemnicy i muru pomiędzy dziećmi. To ona wychowywała przez wzbudzanie poczucia winy, obarczanie własnym lękami, mentalne zadręczanie. To wreszcie ona wymyślała różne sposoby "zadośćuczynienia" i przekupstwa — jak prezenty, czy zapis w testamencie — żeby dalej tuszować dramatyczne fakty, milczeć "dla dobra" rodziny.
Przerażające jest, ile okrucieństwa można zatuszować i ile przy tym zła wywołać. A wszystko w imię ochrony rodziny.