"Soszka. Wojna się dzieciom nie przywidziała" to przede wszystkim zapis rozmowy dziennikarki Eweliny Karpińskiej-Morek, z Zofią Szukałą z domu Zarzeczną. Kiedy panie rozpoczynają swoje spotkania i podróże w przeszłość, pani Zosia ma dziewięćdziesiąt trzy lata i jest rzutką starszą panią z niewiarygodną fotograficzną pamięcią. Dzięki temu może opowiedzieć ze szczegółami wiele kadrów ze swojego życia. Kadrów, ponieważ ta opowieść jest jak film, w którym przesuwają się obrazy.
Kiedy wybucha II wojna światowa Zosia ma czternaście lat, ale zaczyna swoją opowieść od wspomnień wcześniejszych, gdy mieszkała z rodzicami i rodzeństwem w Lubcu, wsi położonej w województwie łódzkim. Jej udziałem było wtedy zwykłe, szczęśliwe życie na wsi. Wraca również do lat jeszcze wcześniejszych, aby przedstawić swoich rodziców i rodzeństwo. O tym mówi początek tej wielowątkowej opowieści. Następne rozdziały to jakby hiperłącza, prowadzące do zakamarków pamięci naszej bohaterki. Pochłaniając kolejne strony, poznajemy wydarzenia, w których uczestniczyła Zosia, z czasem nazwana Soszką.
Nastoletnia Zosia zostaje zabrana do obozu przesiedleńczego w Łodzi, a następnie przewieziona do Niemiec. W ten sposób w tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym roku dołączyła do grupy dzieci nadających się do zniemczenia. Poddano ją drobiazgowym badaniom, po których wylądowała w niemieckim gospodarstwie w małej miejscowości położnej niedaleko Dortmundu. Łatwo nie było, jednak dziewczyna szybko nauczyła się języka i dobrze pracowała, więc i warunki do życia były znośne. Tylko tęsknota za rodziną i ojczyzną nie dawała spokoju. Mimo dramatu, jaki przeżyła, oderwania od bliskich, bicia i koszmaru wywiezienia w nieznane, gdzie musiała radzić sobie całkiem sama, pozostała w niej pogoda ducha i ciepło, które wyzierają z każdej rozmowy zapisanej w książce.
Ze wspomnieniami już tak bywa, że nie zawsze są uporządkowane, idealnie chronologiczne czy podzielone na konkretne tematy i wątki. Nie zawsze też wyróżnione w opowieści zdarzenia wynikają z jakichś wcześniejszych. Szczególnie w sytuacji, kiedy siedzi się przy filiżance kawy i wchodzi w nurt rzeki pamięci. Autorka włączyła w opowieść pani Zofii fragmenty dotyczące innych zgermanizowanych i odnalezionych dzieci. Chociaż tytuł sugerował, że tak będzie, to momentami miałam mały mętlik w głowie. Chyba wolałabym poznać je w osobnym reportażu, ponieważ w takiej wersji ich historie wydają mi się ledwie zarysowane.
Niektóre tematy zostały potraktowane dość pobieżnie. Na przykład nie miałam pojęcia, że istniał Centralny Obóz Aborcyjny w Westfalii. Znajdziecie tu również kilka informacji o nazistowskim programie Lebensborn czy roku przymusowej pracy dla niezamężnych niemieckich kobiet poniżej dwudziestego piątego roku życia zwanym Pflichtjahr. Możliwe, że celem tego jest zmotywowanie czytelnika do samodzielnego poszukiwania wiedzy, ponieważ gdyby autorka chciała zagłębić się w te tematy, książka musiałaby mieć znacznie większy gabaryt.
Decydując się na tę publikację, nie sugerujcie się okładką. Nie do końca koresponduje ona z treścią książki. Lubię czytać czyjeś opowieści, pamiętniki, wspomnienia, więc mnie ta rozmowa zainteresowała. Polecam sięgnąć i wyrobić sobie własne zdanie na temat poruszonych tu wątków.