Niczym żucie (po raz dziesiąty) zużytej gumy balonowej. Ile można wałkować post-apokaliptyczny krajobraz po katastrofie ekologicznej? Ile można przerabiać Millerowski świat: pustynny moloch wykuty przez ,,Mad Maxa'' z lat 70. XX wieku? No ile, no? Nie pomaga cartoonowy feeling produkcji. Bezduszna, astmatyczna atmosfera przygniata słabością scenariusza wyjętego z niechcianych rolek filmowych. Wszystko to w quasi-medytacyjnej oprawie monologicznej. Wewnętrzny głos bohatera, który pragnie oderwać się od natury zabijania, choć bez zabijania nikt nie przetrwa. Jeśli lubicie antropomorficzne historyjki - nie ma sprawy, ale nie widzę powodów, dla których mielibyście się katować opowieścią rodem z pulpowych magazynów. Lepiej zajrzeć do australijskich filmów klasy B - tam przynajmniej nikt nie posługuje się nadętą narracją, nie próbuje małpować klasyki oraz sztucznie nadawać filozofii historii, którą można streścić w dwóch zdaniach.