Urzeczona okładką, zmamiona opisem, połakomiłam się na tę romansową historyjkę, bardzo bardzo. Głodna wrażeń rzuciłam się jak sęp na żer zbyt łapczywie, do czego przyznaję się z przykrością, albowiem Ślubuję ci miłość stanęło mi w ością w gardle.
Niekwestionowanym plusem jest solidna garść informacji o systemie sprawiedliwości i więzieniach dla kobiet XIX-wiecznej Anglii. Wielkim minusem - wypłaszczenie nieszablonowego motywu do konsystencji szmatławej, czczej papki. Małżeństwo Rachel, morderstwo Randolpha, list pani Armstrong, Sully - godny następca zwyrodniałego krewniaka - to aż nadto, by nadać liniowej fabule rumieńców i dramatyzmu. Gaffney, po dynamicznym wstępie sprowadza centrum książki do scen współżycia, okraszonych drętwymi dialogami. Szczególnie źle odebrałam "ich pierwszy raz" - czyste, żywe wykorzystanie. Akt gryzący sam w sobie. W dobie wszelkiej maści #metoo patogeniczny i jadowity tym bardziej. W zasadzie to był ten "moment", w którym straciłam serce do Gaffney i skreśliłam książkę całkowicie. Średnia przyjemność, wielkie rozczarowanie.
Książkę zapisuję jako Wyzwanie 20in2023 pkt. 12 Książka, która zawiera polskie znaki diaktryczne