Wiele bym dała, aby to była lektura szkolna, i to obowiązkowa – to stworzona wprost dla tej powieści rola. Makuszyński napisał ją jak dobry tata, który dobrze życzy swoim dorastającym dzieciom i ostrzega je przed rozmaitymi niebezpieczeństwami. Byłby – jak sądzę – niepomiernie zadowolony z takiego obrotu spraw.
Jest tu ogromnie dużo czułości, co wiele mówi o autorze, i trochę baśniowa atmosfera: bohaterowie to pewne uniwersalne typy, np. próżny światowiec, mędrzec, niewinna dziewczyna, a sama fabuła – nieprzesadnie skomplikowana – umożliwia autorowi snucie większej opowieści: o zmaganiach dobra ze złem w człowieku oraz o dramatycznych konsekwencjach niewłaściwych wyborów życiowych. W rezultacie to historia o ponoszeniu nieubłaganej odpowiedzialności za popełnione błędy, ale nade wszystko – o potędze miłości i chrześcijańskiego przebaczenia. Wrażliwym w tej materii przydadzą się chusteczki.
Na uwagę zasługuje:
– mądre przesłanie,
– literackie piękno i liryzm, wzruszające refleksje na temat tego, co w życiu naprawdę ważne i godne miłości,
– rozbudowane studium przypadku bohatera, który wpada w złe towarzystwo i pułapkę zmysłowości,
– niebywale dramatyczny, wprost wywracający wszystko do góry nogami punkt kulminacyjny.
Główny bohater Zygmunt wraca po latach do rodzinnego majątku, który dziedziczy po ojcu. W testamencie otrzymuje od rodziciela nakaz opiekowania się mieszkającymi tu biedakami – weteranami powstania – i córką jednego ...