Przeczytane
Daniel Velhmund stał się wilkołakiem. Nie widział nigdy żadnego innego wilkołaka na oczy, nic go nie ugryzło, nawet nie skubnęło. Przyczyną jego stanu jest skradziony z grobowca przeklęty klejnot, co może i jest dość oryginalne, jednak wolę standardowe wilkołacze dziabnięcie przemieniające nieszczęśnika w porastającą futrem w czasie pełni maszkarę. W końcu im więcej razy wilkołak użyje swoich zębów w książce tym lepiej.
Nasza bestyjka postanawia przepłynąć się statkiem, do końcowego portu dociera on jednak bez załogi, z jednym tylko pasażerem… chyba już coś takiego gdzieś kiedyś czytałam :)
W najbliższej okolicy podczas pełni księżyca zaczynają się dziać straszne rzeczy, wilkołak sukcesywnie redukuje populację zamieszkującą okoliczne wsie i nie tylko, pańska krew wilkołaka też tuczy. Sceny przemian i ataków są całkiem dobrze opisane, może trochę monotonnie, ale przecież wilkołak nie będzie tańczył kankana między jednym podgryzieniem gardła a drugim, żebym się tylko nie nudziła. Rzeź to rzeź.
Niestety w międzyczasie poznajemy historię irytującej rudowłosej piękności, która dzięki dobremu ożenkowi z obory przenosi się na salony, wieś jednak nie do końca z niej wyjdzie, po pewnym czasie jej zwierzątkiem domowym zostanie owca. Jak można się domyślić historia pięknej połączy się z historią bestii. Zakończenie przez to ucierpi, ale da się przeżyć.