Nie sądziłam, że dokończę, bo od razu na początku trafiłam na zdanie, które mnie zmroziło. "Nie chcę zdradzić mojego incognito" - jestem odporna na różne kwiatki redaktorskie, jednak okazuje się, nie zawsze.
Początek był klasyczny, można rzec, że od razu wiadomo było czym się skończy. A tu zaskoczenie - nie skończyło się, jak podejrzewałam. Wielka miłość rodziła się w bólach i trudach. I co zaskakujące - wielka miłość rodziła się PO ŚLUBIE. Tak inaczej niż "zwykle" w Harlequinach. Najpierw seks, dziecko potem slub i szlus.
Tu dodatkowo było mnóstwo okoliczności towarzyszących - a to jakieś machlojki, a to dochodzenie, a to morderstwo, a to szantaż i oszustwo. Bogata ta książka w wydarzenia okoliczne.
Pomijając tragiczny początek (10% mniej więcej), gdzie nie mogłam się kompletnie połapać o co kaman i chciałam odłożyć, bo przecież ile można się męczyć, cała reszta okazała się całkiem znośna, a nawet rzekłabym niezła.
I chyba będę musiała zwiększyć zadeklarowaną ilość przeczytanych książek (choć włączyłam w nią część tzw. szybkich romansików, jednakze wydaje się, że ten rok obfitował w tego typu literaturę :) Lekturka zajęła mi trzy godziny, ale nie uważam tego czasu za stracony - ładna powiastka, z aferą w tle. Nie podejmę się oceny warstwy merytorycznej, jednak książka sprawiała wrażenie jakoby działa się faktycznie w tamtych czasach, a nie tylko z entourage dawnym, a postaciami współczesnymi. Dużym plusem jest brak wyuzdanych scen, mało erotyki, a właści...