Z książkami Wiktorii Lange mam relację love-hate. Jedne kocham i wręcz nie mogę się od nich oderwać, natomiast przy czytaniu tych drugich mam ochotę otworzyć okno i wrzucić książkę do rzeki, która płynie tuż obok. Gdzie na tej sinusoidzie uplasowała się „Rosalie”? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Główną bohaterką historii jest Rosalie White, która pracuje w klinice swojego starszego brata Allana i zajmuje się medycyną estetyczną. Kobieta od lat stroni od mężczyzn, ponieważ w przeszłości przeżyła bardzo bolesny zawód miłosny. Czy los postawi na jej drodze kogoś, kto skradnie jej serce?
Jedno jest pewne przyjaciel Allana — Olivier Shawn pojawi się w jej życiu w dość niesprzyjających okolicznościach. Czy doświadczony chirurg plastyczny sprawi, że jej serce zabije mocniej? Czy związek Rosalie i Oliviera okaże się tym na całe życie? Po odpowiedzi na te pytania odsyłam Was do lektury.
Muszę przyznać, że początek historii był bardzo obiecujący. Drobna sprzeczka z tortem w tle dawała nadzieję na to, że książka będzie utrzymana w klimacie hate-love, a główni bohaterowie będą próbować uprzykrzać sobie życie na każdym kroku, co doda nieco pikanterii całej historii. Niestety tak się jednak nie stało.
Jak dla mnie rozwój relacji pomiędzy Rosalie i Olivierem był zwyczajnie zbyt szybki. Trudno było mu uwierzyć w to, że dziewczyna po takich doświadczeniach z mężczyznami, niemal od razu wpada w ramiona przedstawiciela płci przeciwnej. Myślę, że gdyby autorka umieściła w swojej publikacji więcej scen przekomarzań i ogólnie zwiększyłaby ilość spięć między głównymi bohaterami, ich romantyczna relacja miałaby pazur, a tak w mojej ocenie była trochę nijaka.
Nie do końca przemówił do mnie również motyw choroby jednego z bohaterów. Lubię sobie od czasu do czasu przeczytać książkę, która jest wyciskaczem łez i nie mogę zaprzeczyć, że ta historia faktycznie taka była, jednak nie podobało mi się kilka elementów, które były dość kluczowe w tej smutnej części całej lektury. Trochę nie rozumiem, co motywowało autorkę, aby pójść w kierunku ukrywania choroby, a następnie dalszego brnięcia w kolejne kłamstwa. Niemniej jednak bardzo podobał mi się motyw pisania listów i przyznaję, że czytając je, płakałam jak bóbr, dlatego, jeżeli należycie do czytelników, którzy szybko się wzruszają, polecam przed lekturą zaopatrzyć się w więcej niż tylko jedną paczkę chusteczek.
Chociaż „Rosalie” nie do końca spełniła moje oczekiwania, myślę, że umieszczę ją gdzieś w środku mojego prywatnego rankingu książek autorki.