„Randka w Paryżu” ma w sobie to coś. Na pozór jest to spokojna historia, której akcja to zaledwie dwie doby, ale z drugiej strony za tą fabułą kryje się wiele więcej.
Bohaterka zostanie bez telefonu, z kończącym się limitem na karcie kredytowej w obcym państwie, na szczęście spotka na swojej drodze idealną osobę nie tylko do pomocy i poznania tego urokliwego miasta ale i do odkrycia siebie na nowo.
Spodobał mi się pomysł na fabułę. Od początku ta historia miała drugie dno: Hannah już kiedyś była w Paryżu, wspominała ten pobyt źle. Teraz, pare lat później spojrzy na nowo nie tylko miasto, ale i siebie. Przypadkowo poznany Leo oprowadzał ją po urokliwych zakątkach i rzucał na nie nowe światło. Główna bohaterka krok po kroku uświadamiała sobie, ze jej życie nie jest takie, o jakim marzy, a mężczyzna, z którym od roku jest w związku tak naprawdę nie jest idealnym partnerem. W jej głowie zrodziło się wiele wątpliwości. Uświadamiała sobie, jak często robiła coś pod dyktando innych osób nie wierząc w swoje możliwości. Te pare godzin zdała od swej codzienności otworzyło jej oczy na wiele spraw.
Przez większość książki autorka rzuca nam parę tropów, przy których możemy domyślać się, jak potoczą się losy bohaterów, jednak moje oczekiwania rozminęły się z rzeczywistością. Nie zgadłam tego, co zaplanowała Lorraine Brown, jednak godzę się na to, bo jej wersja okazała się być dużo lepszą niż to co ułożyłam sobie w głowie.
Szczerze polecam tą historię. Czyta się ekspresowo, ale miejsce na uwadze, ze jest to raczej niespieszna pozycja, bardziej obyczajowa, niż typowy romans, gdzie kochankowie wpadają w swe obcięcia w każdym rozdziale.