Fragment: Prześladują mnie od pewnego czasu szklane oczy, malowane twarze, konopiaste grzywki i usta uśmiechające się wciąż, nie wiedzieć po co i do kogo... Winne temu nadchodzące święta, które berło publicznych wystaw i prywatnej uciechy składają w ręce — lalek. Gdzie spojrzeć: lalki, lalki i lalki... Wosk i porcelana, drzewo i kauczuk, masa papierowa i safjan wypchany trocinami, pod tchnieniem specjalnego artysty nabierają kształtów ludzkich, i wzdłuż wszystkich chodników stołecznych, denerwują przechodnia wytrzeszczonemi oczyma i cukierkową minką "pierwszej naiwnej". Jednego z ubiegłych wieczorów, o mało nie krzyknąłem ze zdziwienia przed gronem tych dam woskowych, które wyprawiały sobie milczący raucik, za kryształową szybą magazynu... Do tej chwili ochłonąć nie mogę ze wzruszenia... Jakto? czyżby naprawdę tak bliskie pokrewieństwo łączyło życie ze sztuką, stosunki towarzyskie z wystawą kupca, kobiety z ... ? Dostrzegłem przede wszystkiem, że lalka w jedwabnej „wieczorowej" toalecie, z koronkową zarzutką na białych ramionach i wachlarzem roztoczonym przy gorsie, jest moją dobrą znajomą z sali teatralnej.