Bardzo trudno jednoznacznie ocenić tę książkę. Z jednej strony autor jest informatykiem, który zyskał popularność na powieści opisującej samotne zmagania astronauty (naukowca) z marsjańskim środowiskiem i najwyraźniej chce kontynuować udany eksperyment literacki konstruując zbliżone fabuły a z drugiej porwał się na coś wymagającego znacznie szerszej wiedzy niż podróż na Marsa i w moim przekonaniu nie poradził sobie z tym zadaniem tak dobrze jak w "Marsjaninie".
Sam pomysł jest początkowo interesujący - naukowcy dostrzegają spadek jasności Słońca i zaczynają szukać przyczyny tego zjawiska, gdyż może ono w szybkim tempie doprowadzić do przerobienia cywilizacji ziemskiej na malownicze mrożonki. Niestety, już wyjaśnienie tej tajemnicy na początku książki wzbudziło we mnie obawy, czy aby na pewno autor zdoła trzymać się solidnych naukowych podstaw w dalszych części fabuły. Sprawcą tego zjawiska okazują się astrofagi - pozaziemskie mikroorganizmy o niespotykanych możliwościach, kolonizowania gwiazd. Nie mnie oceniać naukową wiarygodność opisanych przez autora fizycznych i metabolicznych możliwości astrofagów i nie to jest źródłem moich wątpliwości, ale trzeba tez od razu zauważyć, że "Projekt Hail Mary" jest książką w znacznie większym stopniu sięgającą po fantastyczne i niesprawdzalne rozwiązania niż "Marsjanin". Powstaje projekt wyprawy do jednej z pobliskich gwiazd, która uniknęła "zakażenia" astrofagami i na zakończeniu tejże ekspedycji koncentruje się fabuła powieści, przedstawiając równolegle w retrospekcjach działania, które do doprowadziły do powstania statku "Hail Mary". I tu niestety autor zaczyna oszukiwać upraszczając i omijając wszelkie niewygodne tematy. No chyba, że to naiwność i nadmiar wiary w ludzkość. Wszyscy zgodnie współpracują, włączając w to Rosjan i Chińczyków. Nie tak jak przy globalnym ociepleniu, które już teraz grozi nam zagładą a znakomita większość społeczeństw albo ma je głęboko gdzieś, albo w nie nie wierzy, albo, z poziomu swojego niewyszukanego IQ, zajmuje się snuciem teorii spiskowych. W książce nie ma żadnych proroków głoszących apokalipsę. Nie ma sprzedawców cudownych schronów. Nie ma głosicieli kary bożej i zwolenników kosmitów. Nie ma terrorystów sabotujących projekt. Nic z tych rzeczy. Czysty racjonalizm i radosna współpraca w dobrej wierze. Autor potrafi narysować sensowny (na ile mogę to ocenić) projekt wielozdaniowego statku kosmicznego, ale o ludziach i ich reakcjach nie wie chyba zupełnie nic. Czytanie tych farmazonów mocno irytuje i obniża wartość książki. Ciekawe czy teraz, po mordach i wszelkich wyobrażalnych zbrodniach na Ukrainie, Weir dalej tak radośnie opisywałby współpracę z Rosjanami?
Kolejne ściemy i nieprawdopodobieństwa mnożą się wykładniczo w drugiej części książki, gdzie główny bohater zyskuje współpracownika z obcej cywilizacji. Nie mogę zbyt wiele zdradzać, by nie mnożyć spoilerów, ale bardzo chciałbym wiedzieć jak istoty pozbawione wzroku i wykorzystujące fale dźwiękowe do obrazowania otoczenia dostrzegły gwiazdy na niebie? I poleciały do nich nie znając nie tylko mechaniki kwantowej, ale także półprzewodników czy procesorów. Autor te kwestie pomija (poza jedną wzmianką), bo odniesienie się do nich rozniosłoby fabułę w drzazgi. Końcówka książki to bardziej historia o przyjaźni niż nauce, miła i wzruszająca, ale bez znaczenia dla głównego problemu, który był zawiązkiem fabuły.
Nie mogę jednak ocenić tej książki źle, bo z problemami przedstawionymi w "Projekcie Hail Mary" nie poradziłby sobie żaden naukowiec, próbujący utrzymać racjonalność przedstawianych rozwiązań. Rozumiem też, że autor musiał też pomijać mniej nośne fabularnie wątki, żeby nie napisać liczącej 5000 stron instrukcji obsługi statku kosmicznego. Powstała hybryda nie jest ani twardą science fiction, ani powieścią przygodową ani opowieścią o przyjaźni. Jest jednak sprawnie napisana, bo gdy jedna grupa wątków okazywała się porażką, autor dawał nadzieję, że następna będzie lepsza.