Z tego, co widzę, książka jest debiutem autorki, która określa się jako zakochana w kryminałach. Muszę przyznać, że kryminał, który napisała, jest całkiem zgrabny, czyta się go szybko i sprawnie, mało tego, udało jej się stworzyć bohaterów, których można polubić, co wcale nie jest takie oczywiste.
Nareszcie nie ma policjanta (czy innego pracownika wymiaru sprawiedliwości) z problemem alkoholowym – to już dużo. 😊 Co prawda Marcin Anders ma inny problem, wynikający z ostatniego dochodzenia, ale to zupełnie co innego, niż smętny, upijający się gliniarz. Florianna Szulc, jako jeszcze niedoświadczona sierżant pomagająca zdecydowanie doświadczonemu podkomisarzowi jest wiarygodna i robi dobre wrażenie, jej momentami niewyparzony jęzor i nadmierna gadatliwość dodają humoru całej akcji.
Miasteczko, w którym dochodzi do morderstw, niewielkie, w którym wszyscy się znają, wszyscy o wszystkich wiedzą i w większości są ze sobą powiązani – też jest fajne, odmienne od bezosobowych wielkich miast, co mnie osobiście się spodobało.
Napięcie, które się pojawia między badającymi sprawę policjantami ożywia całość i nie ukrywam, że liczę na jakiś ciąg dalszy, bo bohaterów polubiłam.
Czytało mi się naprawdę bardzo dobrze, lektura sprawiła mi przyjemność, ale nie byłabym sobą, gdybym nie dodała łyżki dziegciu, w postaci kilku uwag:
- Jak to zostało zrobione, że pierwsza znaleziona ofiara wyglądała jak oszroniona? Akcja dzieje się w połowie marca, możliwe, ż...