Fragment początkowy: Jeśli to prawda, że dusza po śmierci może nawiedzać osoby, zostające z nią w ścisłych stosunkach za życia, tedy, kochany mój Wiktorze, wzywałbym cię nieraz do pogadanki o naszym wieku szkolnym, pełnym tylu uroczystych przypomnień i uczuć, tak ogarniających wszystko, tak wonnych, bo pierwszych. Nie ma cię, biedny młodzieńcze! znikłeś po krótkim, burzliwym poranku, znikłeś może bez śladu w sercach twoich znajomych, ale bądź pewien, że nie w mojem; bo, ilekroć przebiegam pasmo swobodnych dni studenta, co się często trafia, gdy jaki ból wewnętrzny dojmie, tylekroć widzę cię przy moim boku: już to nad książką, już na przechadzce, już wśród marzeń złotych, które, jak bańkę mydlaną, wspólnymi duchy pędziliśmy w górę... Dla mnie tyś nie zginął. Choć mi opowiadali bracia, wracający z wypraw algerskich, jak z amputowaną nogą jechałeś na wozie w czasie rejterady spod Maskary, jak, napadnięci od Beduinów, odstąpili cię towarzysze broni i tylko z daleka widzieli Araba, ucinającego ci głowę, którą poniósł przed namiot Abd-el-Kadera — dla mnie tyś nie zginął, bo i teraz, kiedy tę powiastkę kreślę, widzę cię jeszcze, jak ramię w ramię z papierami pod pachą wychodzimy z pojezuickiego kollegium.