O matko i córko, a cóż tu się na końcu zadziało?
Kryminał został wydany w roku 1948, czyli Agatha w formie, i tę formę widać niemal przez całą książkę. Dodatkowym smaczkiem jest opis powojennych trudności w Wielkiej Brytanii, dość zabawny z naszego polskiego punktu widzenia – a to masło drogie, a to pewnej pani nie stać na porządną służbę, musi wystarczyć jej pomoc na dochodne cztery dni w tygodniu i stary ogrodnik.
Rozwiązanie zagadki nieco na raty, toteż i część udało mi się odgadnąć. Ale potem nadchodzi szczęśliwe zakończenie, w moim odbiorze żenujące, takie… nie żartuję, Blankowo-Lipińskie. I teraz, uwaga, spoiler!
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Ach ten kochany łobuz, zamordował to zamordował, dusił mnie to dusił, ale przynajmniej nie będę się z nim nudzić. A Hercules Poirot nic nikomu nie powie, bo nam dobrze życzy.
Autorka w tej książce co i rusz podkreśla, że kobiety, które wróciły z wojny, potrzebowały mocniejszych wrażeń. Noż bez przesady! Doceniam kryminał gorzki, doceniam przekorny – nie spodziewałam się, że Christie napisze kryminał amoralny.