Kojarzycie jegomościa machającego ręką do widzów z ekranu? Młodsi nie pamiętają, ale starsi kinomani kojarzą łysego pana w programie telewizyjnym ,,Perły z lamusa'' gdzie omawiał zapomniane i niezapomniane klasyki czarno-białego kina. Nie jestem ,,wyznawcą'' pana Kałużyńskiego. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć jego postaci jako autorytetu w dziale: krytyka filmowego. Wielokrotnie nie zgadzałem się z jego opiniami czy oszczerstwami wobec polskiego kina. W przeciwieństwie do Zygmunta uwielbiam polskie kino - szczególnie z lat 50. i 60 XX wieku, kiedy Łódzka szkoła filmowa projektowała artystów, a nie rzemieślników, jak w XXI wieku. Andrzej Sekuła (znany operator zza granicy) wyjechał do Stanów Zjednoczonych, bo w Polsce go nie chcieli, a to obrazowy przykład, dlaczego polska szkoła filmowa stała się nijaka, czego efektem jest zapaść polskiej szkoły filmowej. Największe talenty odchodzą, bo się wyróżniają na tle ,,artystów z klucza''.
Wracając do meritum wypowiedzi - nigdy nie polubiłem się z Kałużyńskim. Później wyszło szydło z worka, że mitoman, niechluj oraz zapalczywy gość z ramówki, który robi jakieś dziwne wojenki z polskimi mistrzami kina. No cuda-wianki, które nie mogły przejść bez echa. Nie wiem, na ile to sztuczka marketingowa, a na ile, jakaś niepokojąca niechęć do polskich scenarzystów czy działaczy kina. Sama książka zaczyna się, jak w szkolnym przedstawieniu. Poznajemy jego losy jako młodzieńca, który w młodym wieku zainspirował się szklanym ekranem, ja...