Graham Greene w podróży przez Liberię w roku 1936. Ludzie, wydarzenia, krajobrazy budzą liczne, często mało związane ze sobą refleksje. Podróżnika urzeka dziewiczy kraj, mimo że warunki wędrowania są ciężkie; nostalgię budzi nawet wysyłanie listów do innego kraju przez posłańca, bowiem ma „jakiś urok średniowieczny”. Rzeczywistość skłania do zadumy, często gorzkiej, nad losem afrykańskich państw rządzonych przez białego człowieka, który nadzwyczaj chętnie przyjmuje na siebie to brzemię (w tamtych latach oprócz Liberii jeszcze tylko Etiopia była państwem rządzonym przez rdzennych mieszkańców), nie dostrzegając, a raczej nie chcąc dostrzegać, że wprowadzana przez niego cywilizacja jest równoznaczna z wyzyskiem. Gnębiący Afrykę pochód chorób: trądu, malarii, febry, jak również głód, nędza i analfabetyzm pozostają niestety w dużej mierze aktualne i dziś, po prawie siedemdziesięciu latach. Co więc przyniosła Afrykańczykom cywilizacja oprócz niewolnictwa, wyzysku, korupcji? Niepodległość wielu krajów i nowe pragnienia, równie odległe do spełnienia jak podróż do gwiazd, realizujące się przez tanie naśladownictwo najgorszych tradycji europejskich, pozorów kultury i cywilizacji.