Mam nadzieję, że pan Chmielarz nie obrazi się, jeśli napiszę, że Jakub Mortka oraz ogólny klimat powieści kojarzy mi się z serią o prokuratorze Szackim. Nie jest to absolutnie zarzut, ani przytyk, a komplement, ponieważ w obydwu przypadkach bardzo przypadł mi do gustu styl pisania Autorów.
Komisarz Jakub Mortka jest zdolnym policjantem z Warszawy. Oczywiście jest trochę przetrącony przez życie (rozwód), ale dzięki wielkiemu oddaniu swojej pracy, jakoś trzyma się w kupie. I to mi się w nim podoba – że jest zwykłym facetem, nie jakimś strażnikiem Teksasu (choć gdy się nim na chwilę staje, to nie wychodzi mu to na dobre). Często w innych kryminałach raziło mnie to, że prowadzący śledztwo są kreowani na „inteligentów”, którzy w lot łapią wszystkie powiązania kulturowe, są znawcami sztuki, znanych nazwisk i wszystkiego, co się dzieje na tym polu. Do tego sączą alkohole z wyższej półki i słuchają muzyki poważnej. Albo inny biegun – są alkoholikami przeżutymi i wyplutymi przez życie, których szare komórki (wbrew wszelkiej logice) podczas śledztwa mimo wszystko doskonale się spisują. Tymczasem Mortka jest tak normalny, uczciwy, że – kolokwialnie mówiąc – skradł moje czytelnicze serce.
Co do samej fabuły – na jednym z warszawskich osiedli grasuje podpalacz. Sprawa się komplikuje, gdy w pożarach giną niewinni ludzie. Mortka, który dodatkowo musi zmierzyć się z problemami w życiu prywatnym, zaczyna podchodzić do śledztwa bardzo osobiście. Czy poczucie moralności zawsze musi iść w parze z trzymaniem się procedur?
Nie jest to oczywiście kryminał idealny (czy coś takiego w ogóle istnieje?). Mimo pewnych niedociągnięć, całość czyta się jednak bardzo dobrze, Chmielarz nie boi się poruszać ważnych społecznie spraw, potrafi też świetnie sportretować współczesny świat.
Żeby całość mi się gładko zamknęła, wrócę do myśli z początku mojego tekstu – mam szczerą nadzieję, że Wojciech Chmielarz w kolejnych tomach serii o komisarzu Mortce utrzyma poziom i nie „zepsuje” swojego bohatera, tak jak to zrobił jego kolega po fachu!