„Po własnych śladach” to powieść dla dociekliwych, jak również dla tych, którzy pragną poczuć prawdziwy klimat tatrzańskiego miasta, niedostępny dla turystów. Nieoczywista śmierć i zwroty akcji – to zapowiada niezwykłe śledztwo. A wszystko rozgrywa się wśród podmuchów halnego i górskiej zimy.
Wigilijny wieczór. Z drogi wypada samochód i przebija się przez ścianę chaty. Na miejscu ginie kierowca auta. Uwagę policjanta śledczego zwraca twarz ofiary zdarzenia. Czy jest możliwe, by była tak zmasakrowana na skutek wypadku? Pocięta skóra głowy, a zamiast twarzy – miazga mięsa, spod której wyziera biel kości. Być może wypadek to tylko kamuflaż dla brutalnej zbrodni.
Albert Cyrwus, kierowca rozbitego pick-upa, nie jest bez skazy. Kilka lat wcześniej, prowadząc auto pod wpływem środków odurzających, potrącił młodą dziewczynę. Przeżyła, ale wylądowała na wózku inwalidzkim. To siostra komisarza Karpiela. Historia nabiera rozpędu, gdy okazuje się, że tuż przed śmiercią Albert dzwonił właśnie do komisarza. Karpiel miał wtedy usłyszeć: „Zobacz, jak było naprawdę. Obejrzyj to sobie”. Policjant staje się pierwszym podejrzanym. Sprawa dziwnego wypadku komplikuje się jednak jeszcze bardziej – miejsce zdarzenia jest ostatnim, w którym widziano sierżanta Kruczka. Później słuch o nim zaginął. Karpiel musi odkryć sens słów Alberta, aby oczyścić się z zarzutów i odnaleźć mordercę.
Mariusz Koperski jako miejsce akcji wybiera Zakopane z całą złożonością tego urokliwego kurortu. Jak sam podkreśla – miejsce jest tu kluczowe. Autor przelewa na papier „napięcie” obecne w Zakopanym. Składają się na nie różnice – od podziału na tutejszych i przyjezdnych po kierunki spojrzenia na rozwój miasta. Kreując swoich bohaterów, opierał się na własnych doświadczeniach ze spotkań z ludźmi, które dostarczyły mu gotowych wzorców. Kryminał tworzą krótkie, oddzielne historie – w całość wiążą je główni bohaterowie, wszyscy związani w jakiś sposób ze śledztwem. Nie ma tu przypadkowości, każdy szczegół jest istotny. To kryminał dla lubiących zagadki, którym nie umykają pozornie nieznaczące błahostki.