Książka przede wszystkim opisuje wydarzenia, które działy się w Sierocińcu Świętego Józefa w amerykańskim stanie Vermont. Jednak tak naprawdę takie okrutne rzeczy działy się nie tylko w tej placówce, ale w całej Ameryce, ale i myślę, że na całym świecie.
Sierociniec Świętego Józefa prowadzony był przez zakonnice, dlatego często uważano, że dzieci trafiały w dobre ręce. Osoby duchowne były uważane za osoby dobre, pełne miłosierdzia i okazujące dobre serce.
Niestety rzeczywistość okazała się brutalna.
Podopieczni tego sierocińca jak i innych, nie tylko katolickich, stawali się ofiarami przemocy psychicznej, fizycznej i seksualnej.
Parę osób zgodziło się opowiedzieć swoją historię, ba próbowało walczyć w sądzie. Przerażało mnie to, że wychowankowie musieli zjadać swoje wymiociny czy odbywać długie kary. Ale zdarzały się i zepchnięcia ze schodów czy też wyrzucenie przez okno.
Bardzo ciężko słuchało mi się tej książki, właśnie przez ładunek emocjonalny jaki w niej jest.
Straszne jest również to jak Kościół ukrywał zachowania osób duchownych, jak robił z nich osoby niewinne, a prawdziwe ofiary dodatkowo upokarzał.
Myślę, że to książka warta przeczytania, ale trzeba się liczyć, że wywołuje dużo emocji i nie zawsze łatwo się ją czyta.
A przy okazji słuchania tej książki zastanawiałam się na jakiej podstawie dobierani są lektorzy do nagrania audiobooka. W tej książce narratorem jest kobieta, a lektorem, jest mężczyzna. Momentami dziwnie mi się tego słuchało 🤷🏻♀️