To była przedziwna lektura, mój stan podczas czytania przypominał ten charakterystyczny dla paraliżu sennego. Nie mogłam odłożyć książki, choć narracja, a zwłaszcza dialogi robiły mi w mózgu jakąś wyrwę, a raczej mieszały w nim, hipnotyzowały mnie. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że przy każdej wypowiedzi danego bohatera pochylałam się w geście szacunku, jak zwykli to robić Japończycy. Sposób wyrażania się, zwłaszcza ciągłe parafrazy sprawiały, że czułam się jakby zamrożona, wyzuta z emocji, a te pojawiły się dopiero przy ostatniej stronie, gdy nagle dotarło do mnie, co właściwie przeczytałam. Ta książka wzbudziła we mnie lęki, pokazała, czym jest uciekanie przed rzeczywistością, okłamywanie się, że udało się pogodzić z rzeczami, na które nie mamy wpływu. Czym jest „Pejzaż…” z pozoru – historią Etsuko, która podczas wizyty swojej córki Niki wraca pamięcią do samobójczej śmierci jej starszej siostry Keiko. Zaczyna też wspominać czasy powojenne w Nagasaki, gdy była w ciąży i zaprzyjaźniła się z Sachiko – niegdyś majętną kobietą, która straciła cały swój dobytek. Przy czym przyjaźń opisana w książce wygląda zupełnie inaczej, niż my – Europejczycy – ją sobie wyobrażamy. Jest coś tajemniczego w opisie relacji Sachiko z jej córką, a raczej w radzeniu sobie z dziewczynką, która jest „trudnym” dzieckiem, może zaburzonym, a może po prostu odrzuconym? Czy więzi między Etsuko i Keiko również były w podobny sposób skomplikowane? Ishiguro pozostawia nam szerokie pole t...