"Co do pana Flei, to on nawet nie starał się otwierać ust szeroko. Dlatego (a pamiętacie, że na dodatek się nie mył) w jego brodzie tkwiły setki pozostałości po śniadaniach, obiadach i kolacjach. Nie były nazbyt wielkie, podczas jedzenia bowiem pan Fleja od czasu do czasu obcierał twarz wierzchem dłoni czy rękawem. Gdybyście jednak dokładniej przyjrzeli się jego obliczu (chociaż nie wiem, czy na pewno byście chcieli), rozpoznalibyście małe, zaschnięte kawałki jajecznicy, szpinaku, keczupu, rybich paluszków, drobiowych wątróbek oraz wszystkich innych rzeczy, którymi pan Fleja lubił się odżywiać.
A gdybyście przypatrzyli się jeszcze dokładniej (uwaga na nosy, panie i panowie), gdybyście nachylili się nad wąsem porastającym górną wargę, z pewnością dostrzeglibyście trochę większe resztki, których nie usunął wierzch dłoni, a które przebywały tam od miesięcy: nadgniły ser pleśniowy, zbutwiałe płatki śniadaniowe, oślizgły ogonek sardynki.
Z tej zresztą przyczyny pan Fleja nigdy nie był bardzo głodny. Wystarczyło, by przeciągnął językiem po włochatej okolicy warg, a zawsze tu czy tam znalazł jakiś smakowity kąsek".
Nie.
NIE.
N I E.
Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!
Idę zwymiotować.
Mówię to ja, człowiek zaprawiony w boju i wyziewach z jamy ustnej, obojętny na powalającą woń zgorzeli.
Roald Dahl to c...