Fragment: Wolno, środkiem szerokiej ulicy Rivoli, szedł batalion wojska. Na czele chorągiew czerwona, a za nią muzyka krzykliwa. W oknach ludzi mało. Zaledwie kilku ciekawych tu i ówdzie, ręce w kieszenie włożywszy, przypatrywało się tym ludziom, idącym jakby do rzeźni na ubój. Mała kwiaciareczka z bukiecikami fiołków w koszyku, stojąc oparta o drzwi magazynu, szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia, a kupiec jakiś po cichu szemrał „przeciw tym ludziom, którzy przeszkadzają rozwojowi interesu handlowego". W odstępach czasu nadchodził oficer, czerwony na twarzy, z oczyma krwią nabiegłymi, wciśnięty w mundur galonami naszyty. Batalion niezadługo skręcił w boczną ulicę, a za nim biegli, wykrzykując, ulicznicy. Przechodnie, bardzo zresztą nieliczni, zaniepokojeni nie wiadomo czemu, przyspieszali kroku. U żołnierzy nie znać było wcale tego zapału, tej siły moralnej, które rozjaśniają twarze ludzi idących do boju. Smutni, ponurzy, milczący, szli z głowami spuszczonymi, nie śmiejąc spojrzeć w oczy jeden drugiemu, jakby każdy z nich obawiał się zobaczyć we wzroku kolegi odbicie własnych swoich obaw i przeczuć.