Mówi się, by nie oceniać książki po okładce. Zwykle staram się tego nie robić, jednak gdy zobaczyłam okładkę „Pamiętnika złodzieja tlenu” (tę z bałwankiem), moje oczekiwania co do tej historii drastycznie spadły. Ale! Postanowiłam się nie zniechęcać.
Tym sposobem zmarnowałam kilka godzin życia…
Cała książka to przypadkowy zlepek różnych opowieści snutych przez narratora, które łączy jedno. W każdej z nich zachowuje się on okropnie w stosunku do kobiet. Dręczy je psychicznie, mówi im okropne rzeczy, związuje się z nimi tylko po to, by potem je zranić. To toksyczny, okrutny i niezrównoważony psychicznie facet. Nie byłam w stanie zrozumieć jego postępowania. Najpierw krzywdzi wszystkich, a potem to on (biedaczek!) zostaje skrzywdzony w taki sam sposób i użala się nad sobą. Poważnie, połowa książki to marudzenie w stylu "tak mi źle", druga połowa to opisy znęcania się nad kobietami bez żadnego głębszego powodu. Bo wytłumaczenie, że skrzywdzeni ludzie tak już mają, że krzywdzą innych ludzi, kompletnie do mnie nie przemawia. Ohyda!
Autor pisze naprawdę chaotycznie i nie do końca zrozumiałam, co tak właściwie chciał przekazać tą historią. Była tak nieciekawa, że nie przychodzi mi na myśl ani jeden dobrze poprowadzony wątek. Czemu i po co ktoś wydał tę książkę? Nie mam pojęcia. Ale cieszę się, że fizycznie dostępna jest tylko w wersji druku na życzenie. Inaczej chyba bym się popłakała na myśl o tych zmarnowanych drzewach...
To chyba jedyna ksi...