Końcem świata straszono nas już wielokrotnie. Uderzenie meteorytu, wzrost temperatury Słońca, wojna nuklearna- możliwości jest całe mnóstwo. Dodatkowo do tego dołożyć należy szereg różnych wierzeń religijnych, a także ryzyko rozprzestrzenienia się śmiertelnego dla ludzkości wirusa. I właśnie na tym ostatnim opiera się cała książka. Nieznany wirus 6DM zabija wszystkich i nikt nie jest w stanie go powstrzymać. Maksymalny czas życia od zachorowania to sześć dni, które zwiastują niemal nieustanne cierpienie. Ludzie wolą masowo popełniać samobójstwa, niż skazywać się na wszechogarniający ból, który i tak prowadzi do nieuchronnego. Świat jaki znamy przestaje istnieć i przypomina odrobinę scenariusz "The Walking Dead" z tą różnicą, że ludzie nie powstają z martwych i zdaje się, że nikt nie przetrwał oprócz jednej, bardzo pogubionej kobiety.
"Ostatnia na imprezie" to swoisty pamiętnik głównej bohaterki, która uparcie szuka śladów innych ludzi- bezskutecznie. Dosadnie i w sposób pobudzający wyobraźnię przedstawia nam nowy porządek świata, w którym się znalazła. Przytłoczona sytuacją, utratą najbliższych, a także większością dóbr, które uważała za naturalne, przechodzi przez różne fazy. Bywa zrozpaczona, wściekła, przerażona. Najpierw pochłania ogromne ilości alkoholu, potem zamienia go na narkotyki i mija trochę czasu, zanim otrząśnie się z przymusu otumanienia się używkami i weźmie się w garść. Oczywiście, jeśli w takiej sytuacji w ogóle można o tym mówić. Przypadkowy pies, będący na skraju śmierci, staje się jej towarzyszem i choć to ona uratowała mu życie, to on także nie pozostał jej dłużny i wielokrotnie, samą swoją obecnością, sprawił, że nie zdecydowała się na samobójstwo. Pomiędzy relacjami z kolejnych dni w postapokaliptycznej rzeczywistości udaje nam się poznać historię życia głównej bohaterki, bliskie jej osoby i to, jak jej życie wyglądało na przestrzeni lat. Czy była szczęśliwa, z jakimi problemami się borykała, kto był dla niej ważny, jakie błędy popełniła. I choć w rzeczywistości, w której się znalazła nie ma to już najmniejszego znaczenia, to jednak uatrakcyjnia lekturę i sprawia, że możemy poznać ją jeszcze lepiej. Zawsze była ostatnią, która wychodziła z imprezy i tak też się stało w przypadku tej najważniejszej- dotyczącej jej życia.
Nie jestem fanką powieści sci-fi, bardzo rzadko po nie sięgam, jednak ta książka dosłownie mnie pochłonęła. Zarwałam dla niej noc, wprost nie mogąc się oderwać od lektury i wizji, którą kreuje Autorka. To naprawdę świetnie napisana książka, która mogłaby stanowić doskonały materiał dla filmowców i z chęcią obejrzałabym jej ekranizację. Bethany Clift pisze naprawdę genialnie, spójnie i potrafi stworzyć jedyny w swoim rodzaju klimat, który udziela się podczas czytania. Dużym plusem tej książki jest szeroko zakrojony wątek obyczajowy dotyczący przeszłego życia kobiety, stanowiący ciekawy portret kobiety poszukującej siebie, a jednocześnie uciekającej pod parasol ochronny wszystkich bliskich osób, by uniknąć odpowiedzialności, także za siebie. Gdy zostaje zupełnie sama, nie ma nikogo, kto by się o nią zatroszczył, dużo większym wyzwaniem staje się dla niej stawienie czoła własnym demonom aniżeli stertom trupów i hordom wygłodniałych zwierząt. Jak dla mnie ta książka to mistrzostwo świata i mam ogromną nadzieję, że doczekamy się jeszcze jakiejś pozycji spod pióra Autorki.