Po "Ołowiane dzieci" sięgnęłam po przeczytaniu książki "Kajś", gdzie autor wzmiankuje o Szopienicach i problemie ekologicznym na skale światową w czasach PRL-u. Niestety, dopiero teraz, w dzisiejszych czasach taka prawda mogła ujrzeć światło dzienne. Można używać słowo "ołowica" zamiast oznaczeń w postaci krzyżyków ( cmentarnych ?) jako szyfru dla wtajemniczonych ( im więcej krzyżyków tym bliżej cmentarza) i co w efekcie będzie bardzo wygodne dla winowajców bo nie ma dowodów badań, są krzyżyki. Książka jest przerażająca w swej prostocie przekazu i wnioskach wyłaniających się na końcu. Po przeczytaniu ostatniej strony robi się smutno.Ale jest to opowieść nie tylko o katastrofie ekologicznej na Śląsku ale również o czasach, w których żyli nasi "bohaterowie", o bezdusznym i zakłamanym systemie komunistycznym i wspaniałych ludziach, dzięki którym uratowano mnóstwo dzieci przed śmiercią, przed szkołą specjalną, przed kalectwem, ryzykując utratę pracy, zamknięciem drogi do awansu, bo człowiek był najważniejszy. I nie ważne czy dzieci były biedne czy nie, czy urodziły się w gorszym czy lepszym miejscu, wszystkie zostały skrzywdzone. Kolejna odsłona czerwonej twarzy ideologii gloryfikującej klasę robotniczą, która tak naprawdę była "mięsem" wykonującym normy produkcji i zaspakajającym ambicje karierowiczów. Nota bene, Szopienice to jedno z tych miejsc na Ziemi, o których mówi się, że Bóg o nich zapomniał: zdegradowane, zatrute, traktowane po macoszemu. Masa młodych ludzi po pros...