Czy spotkaliście kiedyś w restauracji nadmiernie dystynowanego kelnera, który sunął po sali z godnością, rozsiewając wokół własne przeświadczenie, że klienci to plebs i mu do pięt nie dorastają?
Ja spotkałam wielokrotnie, a główny bohater powieści - kamerdyner Stevens to właśnie taki typ. Facet, którego życie definiowała praca, godność, duma i chełpliwość. Żył spełniony, jako pracownik perfekcyjny, tak oddany pracodawcy, że widział w sobie tylko służącego. Gorzej wypadał jako człowiek, jako osoba prywatna. Wgląd w jego nudne, pozbawione miłości, ostatecznie pełne żalu życie, to treść „Okruchów dnia”. W powieści nie dzieje się nic spektakularnego, nie ma żadnych zwrotów akcji, ba(!) nawet jakiejkolwiek akcji brakuje, ale to wcale nie przeszkadza.
Razem ze Stevensem wyruszyłam samochodem w podróż do odległej Kornwalii obserwując za oknem krajobrazy i słuchając opowieści o jego życiu.
I tutaj stop, ani słowa więcej o treści, bo będzie to ze szkodą dla lektury powieści, jeśli tę opinię czyta ktoś, kto nie zna książki lub filmu.
Poza tym mam przeświadczenie, że nie mnie wypowiadać się o prozie Mistrza Ishiguro. On pisze, ja czytam i się zachwycam:
- mądrością powieści i jej uniwersalnością. Szczególnie dla pracoholików, ludzi chowających się za pracą oraz ślepo i bezkrytycznie lojalnych wobec pracodawców.
- dywagacjami nad sensem człowieczej egzystencji, życiową misją, przemijaniem i utraconymi szansami.
- językiem powściągliwym, na miarę angi...