Zaobserwowałam ostatnio modę na romanse kowbojskie/ rancherskie. Moja dusza romantyczki niezmiernie raduje się z tego powodu, bo uwielbiam książki oparte na takich motywach! Elsie Silver w „Off to the Races” położyła szczególny nacisk na relacje między młodą trenerką a koniem, który nikogo nie dopuszczał do siebie. To właśnie więź między DD-im a Billie szczególnie mnie ujęła. Wzajemne, powolne budowanie zaufania, długa droga, którą obydwoje przeszli była godna podziwu. Nowa pracownica rancha pokazywała na każdym kroku swój hart ducha, jeśli coś postanowiła dążyła do tego. Niejednokrotnie z resztą pokazała, że dla tych, których kocha zdolna jest zrobić naprawdę wiele, czasem nawet bez wahania przekraczała granice tego, co wypada.
Romans między Billie a właścicielem Gold Rush Ranch również był niczego sobie, jednak nie wyróżniał się niczym szczególnym. Powiedziałabym, że był dodatkiem do całości, tłem do funkcjonowania rancha, walki o jego dobre imię, czy też wyścigów. Vaughn i Panna Black przez jakiś czas chodzili wokół siebie na palcach, jednak obydwoje dobrze wiedzieli, jak to się skończy. Ich wzajemne przekomarzania się miały niesamowity urok, głównie przez wzgląd na kobietę, która nie gryzła się w język. Vaughn był zaledwie cieniem w jej blasku. Z pewnością tracił na byciu mamin synkiem, oraz na ślepym trwaniu w swoich przekonaniach odnoście dziadka. Patrzył na świat tylko przez pryzmat czerni i bieli, nie potrafił pojąć, że szarości są bardzo częstą opcją.
„Off to the Races” rozpoczyna naprawdę świetną serię. Może i wypada najsłabiej na tle kolejnych tomów, jednak w dalszym ciągu to kawał świetnej historii.