Zimno. Czuję chłód.
Wszystko się rozmywa.
Granice się zacierają.
Świat wokół milknie.
A ja wraz z nim...
Książka „Odludzie” autorstwa Doroty Glicy rozpoczyna się sceną odnalezienia w lesie przemarzniętej nastolatki, która… milczy. Policja nie wie co zrobić. Nie zna personaliów dziewczyny. Nie wie skąd jest i co robiła w lesie. O pomoc poproszona zostaje psycholożka policyjna Sara. Jej zadaniem jest dotarcie do nastolatki i skłonienie jej do mówienia. Relacja, która się pomiędzy nimi wytworzy otworzy bramy do przeszłości obu kobiet – przeszłości ciemnej, ciężkiej od bólu i mrocznych tajemnic.
Zanurzając się w historię Sary, nie miałem świadomości co może mnie tu spotkać. Nie spodziewałem się, że zawisnę w koszmarnym zawieszeniu, a moja teraźniejszość stanie się bezbarwna.
Cisza.
Smutek i beznadzieja.
Monotonia.
Stały się moimi towarzyszkami.
Nie znalazłem na kartach tej książki radości i ukojenia. Przeciwnie. Smutek. Bezradność. Łzy. Pojawiały się niespodziewanie i zatruwały moje życie. Doskwierał mi uporczywy ból tęsknoty. I ten ciężar. Decyzji. Konsekwencji.
Tłem do przeczytanej historii był las, w którego szumie czaił się smutek. Usłyszałem go. Przeczytałem o nim na stronach tej książki. Dotarło do mnie, że jest on nieodzownym towarzyszem naszej wędrówki przez życie.
Czy las, który jawił się jako ostoja i schronienie, w rzeczywistości takim się stanie? A może będzie labiryntem smutku i rozpaczy.
Autorka stworzyła...
książkę - teatr; zbudowany z codzienności bohaterek i bohaterów, niekiedy osnuty kłamstwem, innym razem bólem, a jeszcze w innym przypadku samotnością.
Ciężki, mroczny, pełen tajemnic klimat, który mnie wciągnął i spowodował, że ta książka była nieodkładalna. Polecam!