Skończyłam wczoraj "Niepokój przychodzi o zmierzchu" Marieke Lucasa Rijnevelda. Książka zdobyła Międzynarodową Nagrodę Bookera 2020, ale od razu uprzedzam, że nie jest to rzecz dla każdego. Nie można odmówić jej oryginalności, odwagi, pewnego bardzo mrocznego magnetyzmu. Chwilami miałam wrażenie, że odpycha i przyciąga jednocześnie. Jest trudna i przytłaczająca, niezmiernie surowa, wręcz naturalistyczna.
M.L.Rijneveld z pewnością posiada swój styl, pełen niebanalnych, mocnych skojarzeń. Brud rzeczywistości miesza się tutaj z chłodem rozpaczy, którym przesiąknięte jest dzieciństwo głównej bohaterki. To okres pełen osamotnienia, lęku, wstydu, naznaczony nieprzebytą, schowaną gdzieś za piecem żałobą.
Przygnębiająca i smutna historia o dysfunkcyjnej rodzinie, w której fanatyczne pojęcie Boga, zastępuje możliwość zadawania pytań, a narzucone odpowiedzi rozbijają się niczym mydlane bańki z zderzeniu z wątpliwościami domowników. Wiara jest tu barometrem, który już dawno się zepsuł, i przysłania tylko to, co ważne. Matka i ojciec, wpatrzeni w niebo nie zauważają tych, którzy na ziemi czekają na najmniejszy choćby gest ciepła.
Gdzieś tam, pomiędzy światami, utknął najstarszy syn Matthies, chłopak zginął w wypadku, i tylko jego kurtka- niczym tragiczna relikwia- wciąż milcząco wisi w sieni. Nie wolno o niego pytać, można tylko po cichu pogrążać się w dusznej atmosferze niewypowiedzianego żalu.
"Oprócz jedzenia i ubrania potrzeba nam uwagi. Wydaje się, że wciąż o tym zapominają."
Opowieść o farmerskiej rodzinie, o Trzech Królach- bo tak nazywają siebie pozostałe dzieci, jest zdumiewająco wielowarstwowa. Niepokój towarzyszący każdej kolejnej chwili jest w tej pobożnej wiosce wszechogarniający. Potomstwo, pozostawione samym sobie, wzrasta w przedziwnym poczuciu winy, wymierzając sobie różne kary, mające posiadać moc oczyszczenia. Dzieci tęsknią za bratem, za miłością nieobecnych duchem rodziców, za wyjaśnieniami kwestii, których nie pozwolono im poruszyć.
Rodzice Budrysówki, Obbego i Hanny to dwójka głęboko nieszczęśliwych ludzi, czy takie osoby w ogóle mogą dać dobro innym?
Miałam wrażenie, że każdy dzień przynosi na prowincje nowe rany, podczas gdy te starsze nie zdążyły się zabliźnić. Lepkie macki mroku oplatają bohaterkę coraz mocniej, wciągają wolno niczym ruchome piaski. Dzieciństwo w "Niepokoju" jest przerażającą, beznadziejną samotnością.
Powieść balansuje na granicy realizmu i naturalizmu, pokazując portret człowieka jako istoty podlegającej naturze, walczącej o przetrwanie, która kieruje się w dużej mierze popędami, nawet jeśli nie do końca je rozumie. Czytelnik prozy Rijneveld zderza się w tej historii z obrazowym, miejscami wręcz obscenicznym słownictwem. Większość fizjologicznych zjawisk opisana jest dosyć szczegółowo, może to powodować pewien dyskomfort.
Nie ma tu przypadków, wszystko z czegoś wynika i ku czemuś prowadzi. Nie jest to jednak orzeźwiający spacer, raczej odroczony żałobny przemarsz. Dokąd zmierza? Tego oczywiście Wam nie zdradzę..
Sugestywna, niewygodna, opowiadająca o stratach, których nie da się nadrobić, o byciu boleśnie świadomym wśród nieobecnych. Przeraźliwie smutna. Nieprzyzwoicie ponura. Wstrząsająca.