Do-jo, szacunek, hołd dla materii i antymaterii… Wszechświat, rozwojowa, „pulsująca klaustrofobia”. Ale nie jest to kolejna, znana nam z różnych klasykierów, ponura, melancholijna trasa w przestrzeń straconego czasu. Raczej jedno wielkie, wyjątkowo opisane, ziemskie kumite. Opowieść o zakonnikach wytrwale trenujących półksiężyc, szukających światła w kamiennych grotach lub (paradoksalnie) na dachach drapaczy chmur, gdzieś, gdzie dochodzi lub nie dochodzi światło (obojętnych nam?) gwiazd. Sceneria potężna. Rozbudowana. Słynne „miej świadomość!”. Od Rękopisu Wojnicza po wschodnie klimaty. Graniczą tu one z zapisem pełnym (pozornie) znanych nam kulturowych kodów, czyli światem zachodnim, gdzie (podobno) fizycznie nadal oddychamy/trawimy, zabawiamy się. Upadek geometrii euklidesowej i oceany czasu. Szablon i hologram. Bauhaus, a zaraz (szybko!) obsesja totemiczna Jorna? Gdzieś w oddali Das Trauma der Geburt und seine Bedeutung für Psychoanalyse. Albo nasz odległy przestrzennie Thomas Hobbes? Ta ewidentnie istotna książka Mariusza Sambora z miejsca skojarzyła mi się także z obrazem Edwarda Hoppera „Coast Guard Station”. Warto pożeglować do tego chłodu i gorączki nieba. Jasne, że pustynni bracia pełni są czasem nieoczekiwanego optymizmu. A jednak ich hasło wrzuć szczęściarza do Nilu, a wypłynie z rybą w ustach wydaje mi się niezwykle rozsądne. Wszystko jest przegrane, ale nie wszystko jest przegrane do końca.
---
z posłowia Grzegorza Wróblewskiego
---
z posłowia Grzegorza Wróblewskiego