,,Nie mogę cię (nie) kochać” jest częścią mnie już od dawna.
Zaczęło się, kiedy jakieś dwa lata temu weszłam na wattpadowe konto Marioli i zaczęłam poznawać bohaterów. Z zafascynowaniem czytałam kolejne rozdziały, nie wiedząc, że zakończenie zupełnie złamie mi serce. Potem wracałam niezliczenie wiele razy do Reed i Archera, ponownie zakochując się w ich historii.
Teraz, trzymając ich losy w rękach, nie umiem opisać swojej miłości do tej książki. Na papierze ich przygody przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania. Mariola zrobiła ogromny progres i widać to w każdych poprawkach, jakie nałożyła. Poprawiła błędy, usunęła sceny, które nie miały sensu, a przede wszystkim dodała sporo wydarzeń, które nadają książce świeżości.
Relacja Reed i Archera przypomina nieustanną burzę, przeplataną z dniami, kiedy słońce wyłania się zza ciemnych chmur.
Nie zdziwię się, jeśli na początku w ogóle nie polubicie Archera, bo będzie to w zupełności usprawiedliwione jego chamskim zachowaniem. Poznajemy go bowiem od tej najgorszej strony. Wredny, bezczelny i bez żadnych skrupułów. Mówi wszystko, co przyniesie mu ślina na język, by tylko zniechęcić do siebie nowe współlokatorki. Z pewnością odstręczy was swoim zachowaniem w stosunku do Reed, jej mamy, jak i swojego ojca. Swoimi sarkastycznymi, podłymi odzywkami sprawi, że jedyne co będziecie chcieli zrobić, to wejść do jego świata, mocno nim potrząsnąć i powiedzieć: ,,chłopie, co z tobą jest nie tak?”.
W momencie, kiedy pi...