"Dopiero twarz ukryta pod twarzą, jest twarzą prawdziwą"
Wreszcie przeczytałam jakiś normalny kryminał, bez tony oślizłych flaków, porozcinanych ciał i ściągniętych z chirurgiczną precyzją, ludzkich skór. Tutaj mamy, wydawałoby się historię banalną, ale tylko tak nam się wydaje.
Jedyne co jest w niej banalne, to morderstwo nastolatki, reszta to sam miodzik. A więc sprawa ma już ponad 50 lat. Próbuje ją rozwikłać, nie agent specjalny, czy nawet nie zwyczajny policjant, tylko.... pisarz kryminałów. Robi to tylko po to by wiekowa już matka, zamordowanej Faye Harrison, mogła umrzeć spokojna i pogodzona z losem, bo wie, co tak naprawdę stało się z jej nastoletnią wówczas córka.
Paul Graves przyjeżdża do Riverwood, spokojnej osady w lesie, gdzie latem wszelkiej maści pisarze spędzają czas, bądź to pisząc coś nowego, bądź tylko odpoczywając. Jego zadaniem jest stworzyć taką wersję wydarzeń, aby matka zamordowanej w nią uwierzyła....
Książka z początku trochę nużyła, długie wprowadzenie i różne opisy, miejsca, postaci. Później też nie nabiera jakiegoś zawrotnego tempa, ale kolejne "odkrycia" powodują wzrost zaciekawienia. Graves z precyzyjnością i przenikliwością Szerloka Holmesa, wyszukuje w zeznaniach przesłuchiwanych, spisanych pięćdziesiąt lat temu, maleńkie niuanse, których nikt wcześniej nie zauważył.
Jednak tym, jakie było rozwiązanie zagadki śmierci Faye Harrison, naprawdę mnie autor zaskoczył. A jak wspomniałam przy okazji op...