To mój pierwszy przeczytany w życiu kryminał napisany tak lekkim stylem, lekkim przesłaniem i dużą dozą humoru:-) Do tego naprawdę duże litery, więc czyta się ją szybciutko, tak na raz. Rozdziały przedstawione są w oparciu o dni tygodnia, a w nich mamy wiele lub mało różnych sytuacji z perspektywy innych osób, które informują nas co robią. W momencie, kiedy mamy wydarzenie, którego nie rozumiemy, pojawia się później opis z dnia wcześniejszego. To bardzo ułatwiało sprawę, zwłaszcza, kiedy byłam ciekawa jak do tego doszło. Postacie nie są ukazane obrazowo, znamy je bardziej z imienia i nazwiska, chyba, że chodzi o kwestę poszukiwania mordercy oraz włamywacza. Rozdziały kończą się zawsze niewiadomą, później widzimy co kto zrobił, ale ogólnikowo. Czytając wciąż miałam wrażenie, że to kryminał dla młodzieży, gdyż śledztwo było prowadzone pobieżnie, sprawy poszukiwania również toczyły się ogólnikowo i choć w ciągłej tajemnicy działała Nadieżda Hope, to jednak jej postać była tu najbardziej komiczna. Oczywiście miała się za wysokiej sławy artystkę i w momencie, kiedy ktoś zniszczył tylko jej obraz, który był na wystawie, od razu ego poszybowało do góry. Jednak po pewnym czasie przestaje czuć się bezpiecznie. Dostaje bowiem głuche telefony o których nie mówi, bo to pewnie nic takiego. Jednak kiedy ktoś sprawił, że jej dom wyglądał jak przejście tornada, postanawia to zgłosić. Ale i tak niektóre fakty pozostawia dla siebie. Innymi dzieli się z przyjaciółką, lecz i tak wie, że tyl...