Fabuła ma się następująco. Rodzice (a raczej nieznoszący sprzeciwu ojciec...) wysyłają dziewięcioletniego syna, Tima, na obóz sportowy. Młody jest spanikowany – po pierwsze obóz, po drugie SPORTOWY (gdzie on jest raczej umysłowcem niż sportowcem i uważa, że zupełnie nie będzie się tam nadawał). W dodatku zapomina wziąć swojego ulubionego misia z samochodu...
To niewielkiego gabarytu opowiadanie opisuje po kolei prawie wszystkie dni obozu – każdy z nich niesie za sobą nowe wyzwanie, którego Tim na początku bardzo się boi. Ale czy ostatecznie da sobie z nimi radę?
Ciekawie było czytać historię z perspektywy chłopca – nie znałam tego wcześniej u Wilson, zawsze narratorką była dziewczyna/dziewczynka z niestandardową sytuacją w domu. Mam za to wrażenie, że pojawiał już się taki stereotyp "wesołego grubaska" (raczej w wersji żeńskiej), ale chyba nie jest to na tyle krzywdzące, żeby się przyczepić? Tym bardziej, że w jakiś sposób uczy to dystansu do siebie i tego, by nie przejmować się zaczepkami innych. No i wiadomo, zawsze musi być ktoś, kto zadziera nosa... 😉 Jestem wielką fanką ksywy "Osmęt" dla bohatera o imieniu Osmand. No kocham po prostu 😆
To trochę historia o oswajaniu lęków i o tym, że wychodzenie ze swojej strefy komfortu wcale nie musi być takie złe (ja osobiście wciąż uważam, że jest 😂 macie podobnie?).
Więc krótko. Apel do wydawnictw młodzieżowych i dziecięcych: pls, weźcie na warsztat niewydane u nas powieści Jacqueline Wilson!...