Tym razem Sylvain Tesson nie wybrał się na jedną z tych szalonych, dalekich wypraw, do jakich nas przyzwyczaił, lecz ograniczył się do Francji, idąc pieszo od granicy z Włochami do przylądka Cotentin nad kanałem La Manche. Wbrew pozorom przedsięwzięcie było jednak równie ryzykowne jak wszystkie poprzednie. Autor zaplanował je bowiem w szpitalu, gdzie trafił po poważnym wypadku, jakiemu uległ, spadając z dachu. Punktem wyjścia do projektu był rządowy raport o zagospodarowaniu francuskiej prowincji, opisujący najbardziej opóźnione w rozwoju tereny. Właśnie one najbardziej interesują autora poszukującego „dzikich ścieżek”, jak najdalej od cywilizacji, od ekranów odgradzających człowieka od świata oraz wszechobecnego „oka”. Książka jest dziennikiem marszu, który trwa jedenaście tygodni, spełniając rolę fizycznej i psychicznej rehabilitacji po wypadku. Poza tym w centrum uwagi autora, który jest geografem, pozostaje oczywiście Francja, jej krajobrazy i ludzie, a przede wszystkim wieś oraz zachodzące w niej procesy. Zdarzają się trudne chwile, ale jest też radość z odzyskiwanych sił i spokoju ducha, zachwyt nad światem i upojenie marszem.