W szkole nie bardzo lubiłam historię. Wkuwanie dat było nudne, szczęk oręża przygnębiający, a bohaterowie bardziej przypominali pomniki, niż zwykłych ludzi. A jeszcze od małego, skulonego w ławce człowieczka wymagano, żeby sam też koniecznie chciał być kiedyś Zawiszą Czarnym albo Ordonem na reducie, co - jak wiadomo - oznaczało, że trzeba dać się posiekać lub wysadzić w powietrze. Dopiero teraz, kiedy już wiem na pewno, że nie zostanę Emilią Plater, mogę bez lęku zanurzyć się w dawne dzieje i knieje, opowiadając Wam i sobie historię Polski jak bajkę, czasem z morałem, częściej z uśmiechem. A strażników pomników proszę o wybaczenie - przecież rozśmieszyć, to nie to samo co ośmieszyć. Śmiech pomaga zrozumieć.