"Miłość na własność" to trzecia część serii autorstwa Sandry Robins.
Całą serię łączy miejsce, z którym jest związana, a dokładnie przybytek zwany Rezydencją - ekskluzywny klub nocny. Cóż, miłość można znaleźć wszędzie, co niejednokrotnie udowodniła autorka opowiadając skomplikowane historie swoich bohaterek - zwykłych kobiet.
Uwielbiam silne bohaterki, wyraziste, twardo stąpające po ziemi, a Sarah, Amy i Sue właśnie takie są. A obok nich wspaniali mężczyźni jako wsparcie. Nie da się ich nie polubić. W świat bohaterów Sandry Robins wchodzi się z łatwością. Jest interesujący i wciąga jak diabli.
Muszę się przyznać, że historia Sue, szefowej klubu, burdelmamy, najbardziej do mnie przemówiła, zrobiła największe wrażenie. Może przez to, że opowiada o rodzicielstwie, co zawsze przyjmuję z ogromnymi emocjami, a również o decyzjach, bardziej lub mniej odpowiedzialnych, o utraconym czasie.
Sue, kobieta, która sięgnęła dna, znalazła w sobie siły, żeby żyć, żeby się odbić i spróbować wypłynąć na powierzchnię. Czułam jej rozpacz, ból i rozgoryczenie, byłam w stanie zrozumieć powody jej decyzji, płakałam razem z nią.
To książka o sile, która my, kobiety, mamy w sobie, o tym, że każda z nas zasługuje na miłość. Autorka uświadamia trudną prawdę o utraconych chwilach, o czasie, którego nie można cofnąć, a jednocześnie umacnia w przekonaniu, że zawsze można zacząć od nowa, bez względu na to, co się zostawia za sobą.