Przemęczyłem się i nie było warto. Monotonna, paskudnie odczłowieczona i napisana kulawym językiem, z którym zmagałem się, jak ślepiec bez laski. Fabularnie na poziomie telenoweli i ,,trudnych spraw'' w wersji ekstremalnej. Ślamazarność godna pijaków zataczających się pod stołem. O ile początek nie zwiastuje ,,kłopotów'', bo potrafi zaintrygować - w mig stosuje trik, kiedy populacja traci wzrok i cały misterny koncept przeobraża się w maniakalne błądzenie po korytarzach bez ,,światła''. Doprawione ,,błyskotliwymi'' moralitetami i jojczeniem, jaka to ludzkość zdeprawowana i w sytuacjach na krawędzi życia dopuszcza się brzydkich sztuczek. Ile to wałkowaliśmy? Sto? Tysiąc razy? Znowu czytam, że w sytuacjach napiętych oraz na granicy obłędu człowiek jest zdolny do wszystkiego, a w szczególności do grzesznych uczynków czy haniebnego okrucieństwa oraz zbydlęcenia. No, odkrywcze, jak gwiazdy nocą, jeżdżenie po pijaku, brawurowa jazda zakończona wypadkiem, lądując w polu rolników, albo co gorsza, na słupie. Czytałem to w wielu wersjach i w lepszych konfiguracjach gatunkowych. Poza tym od literatury wymagam czegoś więcej niż banalnych rozpraw.
Z ,,Miastem ślepców'', jak z ,,Gwiezdnymi wojnami'' - Tytuł uznany w jakiś kręgach, ale za nic w świecie nie pokocham. O ile ślepi rebelianci bawili, to ślepcy z literatury Saramago to odkształcona masa bez charakteru. Ciągnie się jak taśma produkcyjna, nawet nie wiem, kiedy autor zastosował kulminację, bo wszystko zlewa się w jedn...