Środek Europy, Belgia, czasy współczesne, wielodzietna, zamożna rodzina zatrudnia do czwórki swoich dzieci w wieku szkolnym korepetytorkę - guwernantkę, młodą studentkę. Niby nic szczególnego. Ale ta rodzina to żydowscy ortodoksi i względem pracownicy mają wysokie oczekiwania, tymczasem guwernantka to nowoczesna, niezależna dziewczyna, niepraktykująca katoliczka, z Żydami i ich kulturą nie miała do tej pory nic wspólnego, w dodatku żyje pod jednym dachem z muzułmańskim uchodźcą. Czy to może się udać? Niekonwencjonalny temat i ciekawy pomysł na powieść obyczajową. Tyle że to nie literacka fikcja, a opowieść, którą przyniosło życie. Nie powstał reportaż, ani pamiętnik, tylko czytające się świetnie fabularyzowane wspomnienie, napisane na szczęście tak, że nie mam wrażenia, że wchodzę z butami w czyjeś życie i wstydliwie podglądam przez dziurkę od klucza.
Autorka na wiele lat związała się z rodziną Schneiderów, opiekowała się dziećmi, wprowadzała je w świat, miała mimowolny wpływ na całą rodzinę. Duże różnice kultur i światopoglądowe sprawiały, iż lekko nie było. Ona wprowadzała w ich życie powiew nowoczesności, oni dopuścili ją do swojego niedostępnego świata. Pokazali jak żyją, zwyczaje, rytuały, zajęcia, rozrywki, znajomych, inną mentalność. Na przykład: jak zareagował ojciec, gdy dowiedział się o tym, że syn został przyłapany na wątpliwym etycznie procederze związanym z jego pierwszymi krokami w biznesie? Udzielił reprymendy, że chłopiec ... dał się złapać.
...