Mam bardzo mieszane uczucia co do tej książki i sama nie wiem jak mam zacząć. Serio. I tym bardziej nie wiem jak ją ocenić, stąd 7/10 ale ze znakiem zapytania.
Polecana przez wiele osób, zachwyty, a zwłaszcza opinie: wzruszająca/rozwalająca głowę. Pomyślałam, że muszę ja przeczytać. I chociaż jakoś nie przepadam za tymi książkami, które dostają potem ten drugi tom - historię z perspektywy tego drugiego bohatera, to pomyślałam, okej, przełknę to. Może też przez ten ogólny zachwyt miałam zbyt wysokie wymagania co do tej książki? Nie wiem.
Ale poczekajcie, bo nie chcę, żebyście mnie źle zrozumieli. Obiektywnie uważam, że książka jest bardzo dobra. Napewno wielu osobom przypadnie do gustu. Napewno wiele osób ją pokocha, wzruszy się i wyleje morze łez. Niestety ja po prostu do tych osób się nie zaliczam. Owszem niektóre momenty były wzruszające, ale jakoś nie uroniłam łzy. Owszem jest to piękna, chociaż smutna historia miłości, ale ja przez większość czasu byłam na bohaterów wściekła i, no cóż, zażenowana.
Love Letter to Whiskey to historia B i Jamiego, którzy poznają się w liceum. Śledzimy ich losy, poprzez liceum, college i późniejsze lata, kiedy rozpoczynają już dorosłe życie. To historia miłości, która nie może trafić na „właściwy czas”. Tych dwoje niemalże od pierwszego spotkania zakochuje się w sobie. Chociaż z początku nie są tego świadomi to zdecydowanie od początku jest między nimi chemia i niesamowita siła przyciągania. Niestety ciągle coś staje im na drodze do szczęścia. Wydarzenia losowe, które zmieniają bieg ich życia. Decyzje, które podejmują pod wpływem chwili, pod wpływem bodźców z zewnątrz, sprawiają, że ich drogi wielokrotnie się rozchodzą, ale jakimś sposobem zawsze „wracają do siebie”. Taka trochę słodko-gorzka relacja. Jako czytelnik czeka się niecierpliwie na zakończenie tej miłosnej historii. Czy uda im się w końcu trafić na ten dobry moment?
Dla mnie największym problemem chyba było to, że niejednokrotnie odczuwałam czystą wściekłość, że znowu jedno czy drugie ubzdurało sobie, że nie może być z tym drugim. Po prostu w mojej głowie pojawiała się myśl: „No ludzie, dajcie spokój, ogarnijcie się i po prostu bądźcie razem”. Owszem, po części rozumiem ich wybory, jestem w stanie zrozumieć co nimi kierowało. Jednak z drugiej strony wydawało mi się, że jednak mogli przez pewne sytuacje przebrnąć razem, a nie uciekać przed sobą.