Dla mnie "Linda", a raczej policyjni bohaterowie tego kryminału nie są tak udanie nakreśleni przez Perssona, jak w przypadku "Umierającego detektywa". Inspektor Evert Bäckström jest irytującym śledczym, który raczej działa na niekorzyść dochodzenia przez zapatrzenie w swój czubek nosa, o czym wzmianki przekazywane były już za pośrednictwem Larsa Martina Johanssona W "Umierającym..." O ile Larsa, wcześniej czy później, czytelnik mógł polubić, a nawet znacząco uśmiechnąć się do sposobu jego postępowania, zgryźliwych komentarzy to Evert nie będzie brany za przyjaznego. Stawia się raczej w roli wodza doskonałego. Ma być szybko ujęty przestępca, łatwe zamknięcie śledztwa, a że w trakcie dominuje stereotypowość jego myślenia to już inna rzecz.
Oczywiście to nie jest tak, że bohater musi być tym pozytywnym i podobać mi się z uwagi na swój sposób bycia, żebym uznała książkę za dobrą. Ma mieć charakter i może być tym irytującym do granic, bo to też oznacza, że wywołuje głębsze emocje. Zasadniczy problem polega na tym, że gdy przeczyta się "Umierającego detektywa" cykl z Bäckström'em może nie spełniać oczekiwań czytelnika, bo zaczynają się porównania.
Natomiast sama akcja, narastające napięcie jest w porządku. Charakterystyczny jest motyw, czy raczej punkt fabuły, którego podejmuje się autor również w przypadku "Lindy", czyli ofiara ukazana na początku, a potem już tylko tok domniemań, poszlak i powolne dochodzenie do rozwiązań dla zbrodni. Śladów jest wiele, ale nie ...