"Mówiąc o malarstwie pejzażowym, musimy dokonać rozróżnienia pomiędzy artystami posłusznymi prawom kompozycji a tymi, dla których jakakolwiek teoria i ustalona zasada wydają się obce. Sądzę, że najlepsze są te pejzaże holenderskie, którym daleko do malowniczości. A więc, nie podziwiany przez Goethego Cmentarz żydowski Ruisdaela, ale namalowane przez Van Goyena surowe brzegi i wzburzone fale Jeziora Haarlemskiego, liczne pejzaże Lamberta Doomera, Jansona van Ceulena, a przede wszystkim Herculesa Seghersa. Brak teorii, decydowanie się na zmianę reguł stylistycznych, a także naiwne poświęcenie się swemu powołaniu przyczyniły się do odkrycia przez nich wielkich i nieoczekiwanych możliwości, na które natrafiali, dając się ponieść jedynie swobodnemu ruchowi swych rąk. Nasi malarze wypadali najlepiej, gdy nie uznawali żadnego określonego stylu i tworzyli swobodnie, odkrywając nieoczekiwane i często niedoceniane odcienie urody codzienności. Ich pracę można by określić jako obrazowe laissez-faire. Do owej wolności przyczyniał się z pewnością sposób kształcenia malarzy holenderskich. Tylko niewielu z nich wyjeżdżało do Włoch, aby zatracić się we wrzawie typowego środowiska artystycznego i w jego konwencjach. W kraju nie było ani bohemy, ani akademii, zawodu uczono się zaś w jednej z licznych pracowni malarskich, rozproszonych wszędzie, zwłaszcza zaś w prowincji Holandii".