Skoro okres przed świąteczny to uznałam tę książkę za idealnie wpisująca się w ten moment. Nie będzie dotykać ważnych, ale i trudnych spraw międzyludzkich, nie będzie o toczących się śledztwach, za to o przyjemności płynącej z budowania najwspanialszego z miejsc - księgarni. U nas jeszcze 15lat temu antykwariatów było chyba więcej niż księgarni, takie mam wrażenie biorąc pod uwagę znajome mi miasta, w których odkrywałam zakamarki zakurzonych przestrzeni. Przez jakiś czas nawet pracowałam w takim miejscu, ale warunki ekonomiczne są nieubłagane, o czym bliżej przekonujemy się w książce Wendy Welsh opisującej zmagania z powstawaniem takiego biznesu w zupełnie obcym miejscu. Prawdziwa historia małżonków zdeterminowanych tu i teraz zadbać o ziszczenie się ich marzenia. W końcu!
Książka ta jest nie tylko opisem prawdziwych zdarzeń, ale i takim poradnikiem, jak zaistnieć na rynku księgarskim ze swoim małym biznesem.
Świetny temat, przynajmniej mnie zainteresował. Od zapowiedzi wiedziałam, że muszę ją przeczytać, a jednak... po przeczytaniu czuję się tak, jak gdyby zabrakło w niej czegoś takiego, specjalnie dla mnie. O książkach, o zaangażowaniu w czytelniczy biznes, o podejściu do klienta, specyficznego, bo czytelnika nie da się zwieść na dobrą minę i piękne słówka, a jednak nie umiałam chyba wejść w ten klimat na tyle głęboko by dobrze i z przyjemnością spędzić czas na delektowaniu się tą historią.
Bardziej "może być", niż "super przygoda", choć z odkrywaniem ...