Do "Królestwa nikczemnych" podchodziłam z pewną dozą ostrożności – jak to z książkami, które szybko stają się popularne, zwłaszcza na TikToku, łatwo się na nich przejechać. Nie oczekiwałam więc nic szczególnego, poza dobrą zabawą. Jakże jednak zostałam pozytywnie zaskoczona! KN wskoczyło na listę jednych z najlepszych książek przeczytanych w tym roku i nie mogę doczekać się kolejnych tomów! Ale po kolei...
Pierwszą rzeczą, jaką muszę pochwalić, jest system magii - została ona przedstawiona w bardzo ciekawy sposób. Widać, że autorka zrobiła spory research i wie o czym mówi, doceniam to mocno. Do tego potrafi opisać wszystko w intrygujący sposób, sprawiając, że chcemy dowiedzieć się więcej, dzięki czemu jej świat wciąga. A wciąga tym bardziej, gdy poznajemy różnego rodzaju istoty po nim stąpające, z Książętami Piekieł na czele. Bo Książęta... o mamo! Gniew (Wrath) tak bardzo przypominał mi Klausa z "The Vampire Diaries" (serialu), którego ubóstwiam (choć Klaus to mimo wszystko zupełnie inna liga, Wrath jednak ma zadatki na następcę, zobaczymy jak się rozwinie)... a jego więź z Emilią mój ukochany ship Klaroline (choć samej Emili do Caroline daleko) - no po prostu przepadłam. Ich interakcje były świetne, wspaniale czytało mi się każdą ich scenę, potrzebuję więcej! Wrath błyskawicznie znalazł się w topce książkowych mężów i widzę w nim pretendeta na ich tron. Już dawno nie zdarzyło mi się aż tak mocno polubić książkowego męskiego bohatera. Emilia, swoją drogą, też j...