Kontynuacja książki Roberta Samborskiego. Co wydarzyło się później po opuszczeniu seminarium? Jaki to miało wpływ na życie autora? Ta książka wiele wyjaśnia i otwiera oczy, pozwala zrozumieć.
Trzeba przyznać, że pierwsza część autora nie do końca przypadła mi do gustu. Ciężko było mi zrozumieć podejście i trwania Pana Roberta w takiej rzeczywistości. Trudnej, absurdalnej i nie do przyjęcia. Wiele razy sama stawiałam pytania i wrzało we mnie, chcąc podzielić się swoją krytyką. Dlaczego tak długo trwał w tym złym kościele? Coś jednak musiało powodować, że tam pozostawał. Może wcale nie było tam aż tak źle? Przeciez dopiero po problemach z przełożonymi zaczął się zastanawiać, czy ta droga ma sens. A dobrych parę lat minęło. Czy tu na pewno wszystko gra?
"Kościoła nie ma" wydaje mi się, że to trochę pamiętnik, a trochę forma terapii. Zaakceptowania rzeczywistości. Walki o siebie, swoją różnorodność i indywidualizm. Właśnie w tej książce zaczęłam się zastanawiać - co tak naprawdę da mi wniesienie oceny wobec tego człowieka? Czy to w ogóle ma znaczenie?
Niesamowicie ważne było dla mnie doświadczenie wczucia się w życie Samborskiego. Bez oceniania, dostrzeżenia, że faktycznie lata w seminarium były specyficzne, odrealnione. Trudne.
Oczywiście nie jest tak, że zgadzam się ze światopoglądem, utożsamiam się z nim i mówię: święta prawda. Jednak z zaciekawieniem przyglądam się, patrzę z innej perspektywy. Czasem kiwam głową i przyznaję rację. Więcej ro...