Przyznam, że czytając tę książkę potrzebowałam hektolitrów kawy i herbaty z większą nutką cierpliwości bo ilość tekstu na stronie powodowała frustracje. Na dodatek czcionka była tak mała, że moje oczy co jakiś czas się poddawały i wołały pomocy - przez co czytało mi się zdecydowanie dłużej niż zazwyczaj.
Pomimo tych niedogodności po przeczytaniu ostatniej strony byłam z siebie niezmiernie dumna, że się nie poddałam.
Bryan Walsh stworzył ciekawą i dość szczegółową listę sposobów w jaki świat mógłby się skończyć, przy niektórych z nich aż opadała mi szczęka (tak, ostatnimi czasy rzadko kiedy się to zdarza).
Muszę jednak przyznać, że rozdział na temat wirusów chyba najbardziej wywołał mój dyskomfort. Biorąc pod uwagę to, że książka została opublikowana przed pandemią koronawirusa (za granicą) to w umiejętny sposób została opisana inna epidemia, a mianowicie SARS z roku 2002. Nie będę wywodzić się na temat tego jak wiele dało mi to do myślenia biorąc pod uwagę dzisiejszą sytuację kiedy to praca zdalna jest czymś zdecydowanie normalnym, kiedy to jeszcze kilka lat wcześniej nie pomyślelibyśmy, żeby pracować z domu.
Autor jak i wielu innych naukowców ostrzega nas, że największą przeszkodą w przygotowaniach do niebezpieczeństwa jest to, że ludzie mają skłonność do chowania głowy w piasek. Prawdą jest to, że jeżeli chemy ocalić siebie i naszą planetę, to musimy spojrzeć z dalszej perspektywy.
...