Jejciu, jak ja się wzruszyłam przy czytaniu tej książki, to nawet nie macie pojęcia. Zaraz przypomniały mi się chwile, kiedy mieszkałam gdzie indziej i lubiłam obserwować otoczenie. Bardzo często widywałam takiego jednego chłopca, ja miałam wtedy dziesięć lat, a on siedem. Początkowo sądziłam, że nie ma rodziców, bo zawsze widziałam go samego biegającego wokół alejki kościoła. Pytałam o niego babcię, lecz kazała mi się od niego trzymać z daleka, bo podobno jest diabelskim nasieniem. Nic z tego nie rozumiałam, ale na wszelki wypadek słuchałam nakazów babci. Z biegiem czasu jednak zaczęłam postrzegać go inaczej. Nigdy nie zapomnę widoku, kiedy ujrzał koło ławki cukierka. Zaraz pochylił się i rozglądając na boki szybko wpakował go sobie do ust. Potem rozglądał się za kolejnymi, ale ich już nie było. Ktoś go potem pognał, by uciekał i nie brudził, choć nic złego nie zrobił. A gdy ujrzałam jak tęsknie przypatruje się innym ludziom, którzy jedli, to aż serce mnie bolało. Dlatego może tak bardzo przeżywałam tą książkę, kiedy sąsiedzi przyuważonego chłopca przez Martę, od razu go wyzywali, nawet nie pojmując, że może być głodny. I choć Marta miała zupełnie inne plany, bo przecież sama cierpiała w duszy z powodu chłopaka i matki, to jednak przygarnęła go do siebie. Nakarmiła i pokochała, czego zapewne nie planowała. Książka pełna wzruszeń i troski. Bardzo bym chciała, aby każdy człowiek ją przeczytał, to może nie byłoby na świecie tyle okrucieństwa względem samotnie biegających d...