"Kod kapitalizmu" obiecywał wiele, czyli wgląd w niedostrzegalne działanie idei późnego kapitalizmu na życie codzienne ludzi jako konsumentów, prosumentów i innych kategorii użytkownika produktów i dóbr kultury. Głównym założeniem książki jest teza, że kapitalizm tworzy osnowę dla naszego sposobu myślenia i spostrzegania rzeczywistości i jest on tak uwewnętrzniony, że nie zauważamy niewidzialnych sznurków, które decydują o naszych wyborach.
Marcina Napiórkowskiego sporadycznie czytywałam na blogu lub w "Polityce", z grubsza wiedziałam, czego się spodziewać. Niestety książka, w odróżnieniu od artykułów, wydawała się mi niespójna, przede wszystkim z braku jasno sprecyzowanego adresata. Autor oscyluje pomiędzy niemal akademickim wykładem napisanym hermetycznym językiem współczesnych humanistów a potocznym językiem zrozumiałym dla szerokiego odbiorcy. Również pewne tezy, zwłaszcza z rozdziału o pięknie, nie były dla mnie przekonująco uargumentowane. Ciało stało się produktem a nawet jeśli nim nie jest (patrz kampania Dove), to i tak jest.
Tytułowe Gwiezdne Wojny, Coca-Cola i najlepsi piłkarze akurat są mi dość obojętni, śmiem twierdzić, że ich moc oddziaływania słabnie z wiekiem. Z drugiej strony to tylko przykłady, bo przecież nie jestem wyjęta spod wpływu niewidzialnych nacisków.
Mocnymi elementami książki były rozdziały o obecności marek i ich ewolucji, o konkurujących wizjach patriotyzmu i ich materialnych oznakach oraz o modzie retro na lata 80-te minionego wieku.