Zuzanna Bartoszek posługuje się spokojną, pełną frazą, nie znaczy to jednak wcale, że jej poezja wolna jest od emocji. Wręcz przeciwnie: każdy utwór opisuje tu głębokie przeżycia, każde – nawet najmniejsze z nich – traktując jako nieprzypadkowe. Zanurzenie w codzienności (snu, pracy, relacji i lęków) jest przy tym zanurzeniem w różnie pojmowanym świecie: dni podmiotki są tak pełne pracy i zmęczenia, jak dni wszystkich spotykanych i obserwowanych ludzi, zaś niebo, w które często patrzy – przyglądając się rażącemu słońcu, tożsamemu z życiem, oraz księżycowi przyświecającemu momentom wycofania i zamknięcia – jest niebem i materialnym układem odniesienia całego globu. Lecz świat, to dla Bartoszek za mało, zaprasza nas więc na miedzę wiersza i ku wirtualnym eksperymentom na imaginowanych obiektach. Spojrzenia należą jednak tylko do niej, co decyduje o nietypowym charakterze obszernego tomu: głęboko prywatnym i intymnym, pełnym wspomnień, powrotów i marzeń, lecz jednocześnie pilnie odnotowującym rzeczywistość, która rozgrywa się zawsze w relacjach: do samej siebie, do ludzi nawzajem, do świata i do bólu.