Literatura sięgająca czasu II wojny światowej najczęściej porusza okrucieństwo nazistów, a wiele własnych wstydliwych kart ówczesnej historii okupowane kraje próbują zepchnąć w niepamięć. Niektóre dopiero po latach mierzą się z niewygodną i haniebną prawdą, dlatego cieszy ogromna odwaga Tatiany de Rosnay, która w powieści „Klucz Sary bez usprawiedliwień i umniejszania winy francuskiej policji piętnuje masową obławę i przetrzymywanie w nieludzkich warunkach tysięcy paryskich Żydów w 1942 roku.
Historią wyrwanej z bezpiecznego domu dziesięcioletniej Sary ukazuje obrazy, które pozostają boleśnie żywe w naszej wyobraźni, tym bardziej że wydarzyły się naprawdę. To z jednej strony obraz znieczulicy, utraty człowieczeństwa, zgody na udział w masowej zagładzie z drugiej strachu, braku nadziei i apatii.
"Dwie rodziny, które łączyły śmierć i tajemnica.
Dwie rodziny, które już nigdy nie będą takie same."
Opowieść poznajemy z dwóch perspektyw i w dwóch liniach czasowych. Piszącej artykuł w 60. rocznicę ówczesnych wydarzeń amerykańskiej dziennikarki Julii oraz Sary, którą przy życiu trzyma obietnica złożona małemu braciszkowi pozostawionemu w zamkniętej szafce ich mieszkania. Przecież za chwilę ich uwolnią i do niego wróci, prawda?
Nie można uciec od tych obrazów, od tych emocji. Strach, przerażenie, nieuchronność tego co czeka paryskich Żydów, tego co czeka małą Sarę. To sprawia, że łzy same płyną, a pięści zaciskają się z wściekłości i niemocy.
Autorka pisze tak pięknie, ale i dojmująco zarazem łącząc zupełnie niespodziewanie, ale i boleśnie historie obu bohaterek. Wplatane w opowieść inne wątki uzupełniają ją nie odrywając od głównego nurtu, a wręcz czyniąc na wskroś realną. Możliwość odkrycia tajemnicy i poznania dalszych losów Sary tym razem nie koi, nie daje satysfakcji rozrywając serce na milion kawałków.
Gorąco Was zachęcam do sięgnięcia po tę lekturę dla jej walorów literackich, ale i prawdy historycznej o stadionie Vel d’Hiv tak niewielu znanej.